Strona:PL Francis Bret Harte Nowelle.pdf/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z pantoflami i butami myśliwskiemi, nad któremi przez parę godzin spędzał trapiące go widać wyrzuty sumienia.
Wspomniałem wyżéj, że uczciwość jego pochodziła raczéj ze sprytu, niż z moralnych zasad. Zauważyć jednak można było w tym względzie pewne wyjątki. I tak, potrzebowałem pewnego razu jaj świeżych, wiedząc zaś o tém, że współziomkowie jego zajmują się hodowlą kur, wystaranie się o takowe poruczyłem Wan-Lee. Co ranek dostarczał mi odtąd jaj, odmawiając wytrwale przyjęcia za nie opłaty. Utrzymywał, że to się nie sprzedaje, co mi się zdawało tém dziwniejsze, że właśnie płacono wówczas jajko po pół dolara. Pewnego poranku odwiedził mnie mój sąsiad, Forster, a zastawszy przy śniadaniu, skarżył się, że się jego kury nie niosą i rozbiegają po zaroślach. Wan-Lee, który podczas rozmowy téj niczém się nie zdradził, po wyjściu dopiéro gościa zachichotał.
— Kury sąsiada i kury Wan-Lee, jedne i te same — zawołał z dumą.
Drugie jego zboczenie z prawéj drogi poważniejszém jeszcze było od pierwszego. Poczta opóźniała się często, nad czém téż głośno ubolewałem. Pewnego poranku znajduję cały stół redakcyjny pokryty listami i dziennikami. Zdziwiony, gdyż żadnego listu nie było pod moim adresem, zwracam się do uśmiechającego się z pełném zadowoleniem Wan-Lee. Ku największemu memu przerażeniu spostrzegam w ręku jego pocztarską torbę.
— Pocztarz mówił, listu niéma — objaśnia mnie Wan-Lee spokojnie — pocztarz kłamie, pocztarz zły człowiek. Wan-Lee sam wziął listy w nocy.
Szczęściem wcześnie jeszcze było i sprawa się dała załatwić. Zebrałem listy, odniosłem do zarządu pocztowego, rozmówiłem się z dyrektorem i zbrodniczy zamach Wan-Lee, skończył się narażeniem mnie na koszt nowéj pocztarskiéj torby.
Gdyby nawet nie przywiązanie, którego nabrałem dla małego poganina, sam już wzgląd na Hop-Sing’a zniewoliłby mnie wziąć go z sobą, gdym po dwóch leciech redagowania „Gwiazdy Północnéj“ wracał do San-Francisko. Zmiana miejsca nie wywarła na nim dobrego wrażenia. Przypisywałem to trwodze, jaką budziły w nim ulice tłumne. Wymijał je starannie, wybierając najciemniejsze zaułki, za każdym razem gdym go posyłał do miasta. Widocznie miał niechęć do szkół, w których zamierzałem umieścić go. Objaśniałem to rozmiłowaniem w życiu swobodném, bez przymusu. Dopiéro o wiele późniéj na myśl mi przyszło, czy do niechęci téj do życia w wielkiém mieście nie przyczyniało się trochę zabobonnych przeczuć...
Tymczasem nastręczyła się dawno przeze mnie wyglądana zrę-