Strona:PL Francis Bret Harte Nowelle.pdf/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czyła ostro mistres Thetherick, zamykając drzwi na klucz za małą natrętną.
Teraz wyciągnęła z kąta kufer i z pośpiechem nerwowym zaczęła pakować swą garderobę. W pośpiechu rozrywała suknie, zdejmując je z kołków, obiła sobie ręce, zakłóła palce o jakieś szpilki, ciągle przytém myśląc nad tém, co dopiéro zaszło, a wiedziała dobrze, co ma o tém trzymać. To dziecko z pierwszego swego małżeństwa, o które nie troszczył się wcale niecny mąż jéj, sprowadził tu teraz umyślnie, aby jéj dokuczyć, upokorzyć ją... Kto wie, czy czasem za dzieckiem nie zjawi się... a może się już i zjawiła matka... ta! tam jakaś, z czerwonemi jak ogień włosami... poczwara! Ta mała najpewniéj podobna do swéj matki jak dwie krople wody. Och! jak to wszystko podstępnie obmyślaném było, ukartowaném zgóry! Dziecko trzymane było w pogotowiu... Teraz przypomniała to sobie doskonale. Mąż jéj jeździł do Sakramento, widział się tam pewnie z tą... z tą... poczwarą. Zdaje się jednak, iż mówiono, że wyjechała na południe...
Tém niemniéj mistres Thetherick podobało się przypuszczać raczéj, że i matka téj małéj, rudowłosa poczwara, była w Sakramento i miewała schadzki z jéj niecnym mężem. Co za dramatyczna sytuacya! Byłaż kobieta, któraby tyle, co ona przeniosła, znieważana, sponiewierana! W wyobraźni jéj mignął cały bogaty temat do romansu. O zachodzie słońca, śród malowniczych ruin, w zaniedbałéj pozie, siedziała opuszczona, samotna. Wtém nadbiega pojazd ciągniony przez cztery ogniste rumaki. Nieszczęsna! poznaje swego męża, a obok, na aksamitnych poduszkach, dumna i nieprzystępna wspiera się... któż? jeśli nie rudowłosa... poczwara!
Tak siedząc na swym do połowy spakowanym kufrze, układała dramat cały. Widziała siebie smutkiem i chorobą zniszczoną, w ubogiéj, żałobnéj odzieży, tułającą się, a tamtą, pokrytą jedwabiem i klejnotami. Wyobrażała sobie samę siebie z suchot gasnącą, bladą, lecz témniemniéj ponętną i wyobrażała sobie łzy, które miał przelewać redaktor “Lawiny“, młodzian wielkich zdolności i większych jeszcze nadziei... Wyobrażała sobie, co powie na to pułkownik Starbottle... Ach! ale co on myśli sobie, że tak długo nie przychodzi? Ten, o! ten ją przynajmniéęj rozumie, ocenia... Ten!... zaśmiała się ostro, poczém wyraz jéj twarzy stał się tak poważnym, jak nie był ani razu śród uprzednich rozmyślań.
Ciekawa to téż rzecz, co tam ta mała porabia sama? Trzeba było przyznać, że się sprawiała cicho. Mistres Thetherick otworzyła drzwi, nastawiła ucha, zdawało się jéj, że śród niewyraźnych szmerów napełniających zwykle puste domy, słyszy gdzieś w od-