Strona:PL Frances Hodgson Burnett - Tajemniczy ogród.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Uprzytomniła sobie teraz zupełnie nagle, że nadeszła chwila stosowna. Colin zaś czuł, że coś teraz będzie.
— Bo co? — dopytywał gorliwie.
Mary była taka wzruszona, a taki ją jednocześnie lęk ogarnął, że wstała z krzesła, podeszła do Colina i obie ręce jego ujęła w swoje.
— Czy mogę ci zaufać? Zaufałam Dickowi, bo nawet ptaszki mu ufają. Czy mogę więc zaufać tobie na pewno — tak zupełnie na pewno? — pytała błagalnie.
Twarzyczka jej miała wyraz tak uroczysty, że chłopiec wyszeptał tylko:
— O, tak, możesz!
— A więc, Dick przyjdzie tu do ciebie jutro rano i swoje zwierzątka przyprowadzi z sobą.
— O, mój Boże! — zawołał Colin uszczęśliwiony.
— Ale nie koniec na tem — ciągnęła dalej Mary, blada z uroczystego wzruszenia. — Powiem ci coś ważniejszego jeszcze. Są drzwi do ogrodu. Znalazłam je. Były ukryte w murze pod bluszczem.
Gdyby Colin był silnym, zdrowym chłopcem, byłby zawołał na cały głos: «Hurra! hurra!» — lecz był słaby i nerwowy; źrenice jego poczęły się rozszerzać — tchu schwycić nie mógł.
— Och, Mary! — zawołał, prawie szlochając. — Czy będę go mógł zobaczyć? Czy będę mógł tam wejść? Czy będę żył, by móc doń wejść? — a mówiąc to, czepiał się rękami jej sukienki i przyciągał ją ku sobie.
— No, naturalnie, że go zobaczysz! — pogardliwie rzuciła Mary. — Będziesz żył, będziesz! No, nie bądź niemądry!
A była przytem taka naturalna i nie nerwowa, i dziecinna, że przywołała go do równowagi tak, że począł się śmiać, zaś w kilka minut potem siedziała już w swem krześle i opowiadała mu już nie o tem, jak sobie wyobraża, że