Strona:PL Frances Hodgson Burnett - Tajemniczy ogród.djvu/060

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

o pozwolenie chodzenia po domu, nawet gdyby ją była widziała.
Otworzyła drzwi, wyszła na korytarz i zaczęła wędrówkę. Był to długi bardzo korytarz, rozgałęziający się w kilku kierunkach; przechodzić musiała różne schodki, raz wgórę, to znów nadół wiodące. Drzwi i drzwi bez końca — na ścianach mnóstwo obrazów. Czasem były to ciemne, poczerniałe pejzaże, lecz najwięcej było portretów mężczyzn i kobiet w dziwnych, pysznych strojach z atłasu i aksamitu. Wreszcie Mary ujrzała się w długiej galerji, której ściany zawieszone były całkowicie portretami. Nie przypuszczała, żeby w jednym domu mogło ich być aż tyle. Wolno szła przez galerję, przyglądając się wszystkim twarzom, a one ze swej strony zdawały się spoglądać na nią. Mary miała wrażenie, że chcieliby wiedzieć, co tutaj wśród nich robi ta mała dziewczynka, która tu z Indyj przybyła. Niektóre portrety przedstawiały dzieci — małe dziewczynki w ciężkich, jedwabnych sukniach, sięgających im aż do stóp i szeroko odstających, chłopców z bufiastemi rękawami, kolorowemi kołnierzami, długiemi lokami, lub z kryzami naokoło szyi. Mary zatrzymywała się przed portretami dzieci i byłaby chciała wiedzieć ich imiona, wiedzieć, kim byli, dokąd odeszli i dlaczego tak dziwnie byli ubrani. Była tam między innemi mała, sztywna dziewczynka, bardzo do Mary podobna. Miała suknię z zielonej brokateli, a na ręku trzymała zieloną papużkę. Oczy jej miały przenikliwy, ciekawy wyraz.
— Gdzie teraz jesteś? — głośno spytała Mary. — Bardzobym chciała, żebyś była tutaj.
Pewno żadne dziecko jeszcze nie spędziło tak dziwnego poranka. Zdawaćby się mogło, że w tym ogromnym, dziwnym domu niema żyjącej istoty prócz małej Mary, wędrującej wgórę i nadół, szerokiemi i wąskiemi korytarzami, po których, jak jej się zdawało, nikt prócz niej nigdy nie chodził.