Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom II.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 82 —

na coś. Zaledwie jednak wyszedł na schody, usłyszał nagle za sobą znowu głos sędziego. Obejrzawszy się zobaczył, że ten go dogania z wielkim pośpiechem.
— Słóweczko, kochany panie; co do tego wszystkiego, to tam jak Bóg da, ale zawsze wypadnie mi pewnie zapytać się pana formalnie o tem i owem... więc się jeszcze zobaczymy, tak...
I Porfirjusz stanął przed nim z uśmiechem.
— Tak — dodał jeszcze raz.
Można było sądzić, że mu się chciało jeszcze coś powiedzieć, ale jakoś się nie wymawiało.
— A za to, cośmy mówili, niech się pan sędzia na mnie nie gniewa, bo ze mnie gorączka — zaczął całkiem już przytomnie Raskolnikow, nie mogąc się oprzeć pokusie do kpinek.
— O bynajmniej, wcale się nie gniewam — z radością prawie odparł sędzia. — Ja bo i sam... tego... Przyznaję, mam charakter docinkowy, przyznaję! Ale się jeszcze zobaczymy. Jeśli Bóg da, to się i bardzo zobaczymy!
— I ostatecznie poznamy jeden drugiego? — podchwycił Raskolnikow.
— I ostatecznie poznamy siebie nawzajem — potaknął Porfirjusz i zmrużywszy oczy, poważnie spojrzał nań. — Teraz pan na imieniny?
— Na pogrzeb.
— Ach, prawda, na pogrzeb! Zdrowie swoje pan szanuj, zdrowie!...
— A ja nie wiem sam, czego mam panu życzyć od siebie! — odparł Raskolnikow, zaczynając już schodzić na dół, nagle jednak znowu się odwrócił do sędziego i dodał: — życzyłbym panu większych sukcesów, cóż kiedy pan sam widzisz, jak komiczne jest pańskie stanowisko!
— Dlaczego komiczne? — odwrócił się ciekawie Porfirjusz, zabierając się także do odejścia.
— No jakże, wszak choćby tego biednego Mikołaja, toście musieli dopiero dręczyć, męczyć, psychologicznie, na swój sposób, zanim się nie pryznał; dzień i noc dowodziliście mu: „tyś zabił, tyś zabójca...“ no a teraz, kiedy się już przyznał, zaczniecie go trapić wprost przeciwnie: Łżesz, kochanku, nie ty zabiłeś!... Tyś nie mógł zabić!