Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom II.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 78 —

Raskolnikow zbliżył się szybko do drzwi i chciał je otworzyć, ale były zamknięte.
— Zamknięte; oto klucz!
Istotnie, pokazał klucz, wyjęty z kieszeni.
— Kłamstwo! — jęknął Raskolnikow, nie hamując się już wcale — łżesz, poliszynelu przeklęty! — i rzucił się na cofającego się ku drzwiom, ale bynajmniej nie przelęknionego Porfirjusza.
— Wszystko, wszystko rozumiem! — podskoczył ku niemu. — Łżesz i drażnisz mnie, ażebym się zdradził...
— Ale, kochany mój panie, już się więcej zdradzać nie trzeba. Doszedłeś pan do wściekłości. Nie krzycz pan, bo ludzi zawołam.
— Łżesz, nic mi nie będzie! Wołaj ludzi! Wiedziałeś, że jestem chory i chciałeś mnie rozirytować do szaleństwa, ażebym siebie wydał, oto twój cel! Nie, nie, dawaj fakty. Wszystko rozumiem! Faktów nie masz, masz tylko liche, nic warte domysły, od Zamietowa!... Znałeś pan mój charakter, więceś chciał mnie doprowadzić do wściekłości, a potem ogłuszyć nagle przez popów i deputatów... Czekasz na nich? Ale poco czekasz? Gdzie? Niech wejdą!
— Ale co tu za deputaty, kochany panie! Także panu pomysły przychodzą! Aleć w ten sposób według prawa postępować nie można, nie znasz się pan na rzeczy, kochany panie... Prawo nie ucieknie, sam pan zobaczysz! — mruczał Porfirjusz, przysłuchując się przy drzwiach.
Istotnie, w tej chwili przy samych drzwiach w drugim pokoju dał się słyszeć jakby hałas.
— A, idą! — zawołał Raskolnikow — posłałeś po nich!... Czekałeś na, nich!... To było twoje wyrachowanie!... No, dawaj ich tu wszystkich! deputatów, świadków, kogo chcesz... dawaj! Jestem gotów, gotów!
Lecz nagle stał się dziwny wypadek, coś tak niespodziewanego w prawidłowym biegu rzeczy, że ani Raskolnikow, ani sędzia nie mogli spodziewać się takiego rozwiązania.