Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom II.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 72 —

— Ach Boże, cóż to znowu! — zawołał niby przerażony Porfirjusz — panie Rodjonie! Ojczuleczku drogi! Co panu jest?
— Nie pozwolę! — krzyknął powtórnie Raskolnikow.
— Ojczuleczku, ciszej! Wszak usłyszą, przyjdą! Cóż im powiemy, pomyśl pan! — wyszeptał w przerażeniu Porfirjusz, zbliżając swoją twarz do twarzy Raskolnikowa.
— Nie pozwolę, nie pozwolę! — machinalnie powtarzał Raskolnikow, ale nagle zupełnym szeptem.
Porfirjusz odwrócił się szybko i pobiegł otworzyć okno.
— Powietrza świeżego! A może wody panu... toć to atak!...
I pobiegł do drzwi, ażeby kazać przynieść wody, ale w kącie trafił na karafkę z wodą.
— Napij się pan — szeptał, wracając z karafką... — może przejdzie...
Przestrach i życzliwość Porfirjusza były tak naturalne, że Raskolnikow zamilkł i z dzikiem zaciekawienie jął go rozglądać. Wody jednak nie przyjął.
— Panie Rodjonie! Drogi panie Rodjonie! Ależ pan tak może zmysły stracić, zapewniam pana, e ech! A-ch! Wypij pan! Napijże się pan choć odrobinkę.
Zmusił go przecie wziąść do rąk szklankę z wodą. Raskolnikow machinalnie podniósł ją do ust, ale opamiętał się i ze wstrętem postawił ją na stole.
— Tak, mieliśmy mały ataczek! w ten sposób możesz pan wywołać recydywę — zakwakał z przyjazną życzliwością Porfirjusz, ale ciągle jeszcze z pewnem pomieszaniem. — Boże! jakże można się tak nie oszczędzać? Bo i ten Razumichin był tu u mnie wczoraj, zgoda, zgoda, mam charakter zły, złośliwy a oni zaraz z tego... Boże! Przyszedł wczoraj po panu, w czasie obiadu, mówił, a ja tylko ręce rozłożyłem, no, myślę sobie... ach co się dzieje, Boże! Czy on z polecenia pana był u mnie? Ale siądź pan, siadaj że pan, na Boga!
— Nie, nie z mego polecenia! Ale wiedziałem, że on poszedł do pana, i poco poszedł — oschle odparł Raskolnikow.
— Wiedziałeś pan?
— Wiedziałem. Więc i cóż?
— A to, kochany panie Rodjonie, że nietylko takie pańskie sprawki są mi wiadome; wiem wszystko. Wiem,