Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom II.djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 229 —

w duszy, że podarunek niezwłocznie dostanie się pod klucz najrozważniejszej z matek. Wyszedł, zostawiwszy wszystkich w stanie niezwykłego wzburzenia. Ale czuła mamunia zaraz prędkim półszeptem rozstrzygnęła pewne ważniejsze wątpliwości, a mianowicie, że pan Świdrygajłow — to wielki człowiek, mający moc interesów i stosunków, bogacz — Bóg wie, co mu się tam roi po głowie, pomyślał, pojechał, pomyślał i oddał pieniądze, a więc niema się co i dziwić. Naturalnie rzecz to szczególna, że był cały mokry, ale anglicy np. bywają daleko ekscentryczniejsi, a i wogóle wszyscy ci z wyższego tonu nie dbają o to, co o nich świat powie i nie ceremonjują się wcale. Może on nawet umyślnie tak chodzi, ażeby pokazać, że się nikogo nie lęka. A nadewszystko ażeby o tem nikomu nie mówić, bo jeszcze Bóg wie co z tego może wyniknąć, a pieniądze jak najprędzej pod klucz i co najlepsze w tem wszystkiem, to oczywiście to, że Teodozja była w kuchni, a głównie pod żadnym pozorem nie należy wspominać o tem tej przebiegłej Resslichowej i t. p. i t. p. Przesiedzieli tak i przegawędzili ze dwie godziny. Tylko panna poszła spać daleko wcześniej, zdziwiona i nieco smutna.
A tymczasem Świdrygajłow równiuśko o północy przechodził przez most — kow, w kierunku strony Petersburskiej. Deszcz przestał padać, ale wiatr szumiał. Przejmowały go dreszcze i przez chwilę ze szczególnem zaciekawieniem i nawet zdumieniem spojrzał na czarną wodę Newki. Wkrótce jednak chłodno mu się zrobiło nad wodą, zawrócił się i poszedł na prospekt —oj. Stąpał po nieskończonej ulicy już bardzo długo, prawie od pół godziny, nieraz potykając się po ciemku na drewnianym bruku, ale nie przestawał szukać czegoś ciekawie po prawej stronie prospektu. Tu gdzieś, już na końcu ulicy, zauważył, przejeżdżając tędy niedawno, jakiś drewniany hotel dość obszerny, noszący nazwę, o ile zapamiętał, coś w rodzaju Adrjanopola. Nie omylił się w rachubach: hotel ten w takiej głuszy był tak widocznym, że niepodobna było go nie odnaleźć nawet po ciemku. Był to budynek długi, drewniany, zczerniały, w którym pomimo spóźnionej pory paliły się jeszcze światła i widać było pewien ruch. Świdrygajłow wszedł i od pierwszego spotkanego obdartusa zażądał numeru. Obdartus, zlustrowawszy wzrokiem Świdrygajłowa otrząsnął się i poprowadził go do oddzielnego nume-