Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom II.djvu/235

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 227 —

— Ależ nie, to dla pani, panno Zofjo, i proszę się ze mną nie spierać, bo nawet nie mam czasu. Przydadzą się pani. Pan Raskolnikow ma dwie drogi: albo kulką w łeb albo... kajdanki. (Zosia spojrzała dziko i drgnęła). Nie lękaj się pani: wiem o wszystkiem od niego samego i nie jestem paplą; nikomu nie powiem. Dobrze mu pani radziłaś, ażeby sam poszedł i przyznał się do wszystkiego. To będzie dla niego daleko lepiej. Otóż, jak go ubiorą w kajdanki, to pani za nim? — Nieprawdaż? No, a więc pieniądze przydadzą się pani. Przydadzą się dla niego, rozumie pani? Daję je pani, to tak samo, jakbym jemu dawał. Przytem obiecałaś pani zapłacić dług owej niemce; słyszałem przecie. Poco to pani, panno Zofjo, bierze na siebie tak lekkomyślnie takie kontrakty i zobowiązania? Wszak to pani macocha została dłużna tej niemce, nie pani, to niechby tam ją licho... Tak się na świecie nie żyje... Otóż jeżeliby kto pytał się pani kiedykolwiek jutro, albo pojutrze o mnie (a panią będą badać) to pani o tem, że byłem teraz u pani, nie wspominaj nikomu i pieniędzy pani nie pokazuj, broń Boże, i nie mów pani o tem, że je pani dałem, nikomu. No, a teraz dowidzenia. (Wstał z krzesła). Panu Rodjonowi ukłony. Ale, ale: do czasu złóż pani pieniądze na przechowanie choćby u pana Razumichina Znasz pani pana Razumichina? Pewno go pani zna. To dobry chłopak. Odnieś mu je pani dziś, lub... kiedy przy okazji. A tymczasem ukryj je pani, jak można najlepiej.
Zosia także zerwała się z krzesła i patrzyła nań z przestrachem. Chciała coś powiedzieć, o coś się zapytać, ale w pierwszej chwili nie śmiała i nie wiedziała jak ma zacząć.
— Jakże to... jakże tak... jakże pan pójdzie na taki deszcz?
— Wybieram się do Ameryki, a mam się bać deszczu ha, ha! Bywaj mi zdrowa, panno Zofjo. Żyj pani i żyj długo, przyda się pani innym. Ale, ale... powiedz pani panu Razumichinowi, że kazałem mu się kłaniać. Powiedz mu pani w te słowa: pan Arkadjusz Świdrygojłow kłania się panu. Tylko koniecznie.
Wyszedł, zostawiwszy Zosię w zdumieniu, w trwodze i w jakiemś niewyraźnem i ciężkiem podejrzeniu.
Okazało się później, że tego samego wieczoru, około północy, złożył on jeszcze jedną bardzo ekscentryczną i nie-