— To być nie może! — szeptała Dunia blademi, śmiertelnie drżącemi ustami — to być nie może, niema żadnej najmniejszej przyczyny, żadnego powodu... To kłamstwo! kłamstwo!
— Zrabował, to cała przyczyna. Wziął pieniądze i rzeczy. Prawda, że jak sam zeznaje, nie skorzystał ani z pieniędzy, ani z rzeczy, lecz je ukrył pod kamieniem, gdzie dotąd jeszcze leżą. Ale to dlatego, że nie śmiał skorzystać.
— Ale czyż to podobna, ażeby on mógł ukraść, zrabować? Ażeby mógł choćby pomyśleć o tem — zawołała Dunia, zerwawszy się z miejsca. — Wszak go pan znasz widziałeś go pan? Czyż on może być złoczyńcą?
Prawie błagała Świdrygajłowa; przestrach ją opuścił.
— Proszę pani, jest tu tysiąc i miljon kombinacyj, i względów. Złodziej kradnie, i wie dobrze, że jest łotrem, słyszałem jednak o pewnym porządnym jegomościu, co okradł pocztę; kto go tam wie, a może on istotnie myślał sobie, że dobrze zrobił! Naturalnie, jabym sam temu nie uwierzył, również, jak pani, gdyby mi kto o tem opowiedział z boku. Ale własnym uszom muszę wierzyć. On pannie Zofji wyjaśnił nawet przyczyny, lecz ona i uszom swoim z początku nie dała wiary, ale oczom nareszcie dała wiarę, swoim własnym oczom. Wszak on jej sam mówił o tem, osobiście.
— Jakież... przyczyny?
— To długa sprawa. Jest to, jakby pani powiedzieć, swojego rodzaju teorja, podobna do tej o której mówiłem poprzednio, że naprzykład, pojedyńczy występek jest dozwolony, jeżeli cel główny jest dobry. Jedna zbrodnia i sto dobrych uczynków! Przykre to naturalnie dla człowieka młodego, pełnego zalet i przeświadczonego o własnej wyższości, wiedzieć, że gdyby, naprzykład, był panem głupich trzech tysięcy rubli, cała jego karjera, cała jego przyszłość ukształtowałaby się inaczej, a tymczasem tych trzech tysięcy nie ma. Dodajmy do tego rozdrażnienie spowodowane głodem, ciasnem mieszkaniem, łachmanami oraz dokładnem poczuciem naiwności swojego stanowiska społecznego, a zarazem stanowiska siostry i matki. Najbardziej zaś zarozumiałość, duma i zarozumiałość, choć zresztą, Bóg go tam wie, może i przy dobrych skłonnościach.. Ja bo go tam nie oskarżam nie przypuszczaj pani tego; to do mnie nie należy, zresztą. Była wtem także
Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom II.djvu/223
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
— 217 —