dorożkę i na cały wieczór na wyspy. Gdzież panu ze mną!
— Ja tymczasem pójdę nie do pana, ale do panny Zofji ażeby przeprosić, że nie byłem na pogrzebie.
— Jak pan sobie życzysz, ale panny Zofji niema w domu. Udała się z dziećmi do pewnej pani, pewnej ustosunkowanej damy — staruszki, mojej dawnej znajomej i opiekunki jakichś zakładów dobroczynnych dla sierot. Olśniłem tę damę, wniósłszy pieniądze za wszystkich trojga malców, zwłaszcza, że i na ochronki dodałem także trochę grosza, opowiedziałem jej wreszcie historję panny Zofji i to ze wszystkiemi szczegółami, nic nie tając przed nią. Wywarło to wrażenie nieopisane. Oto dlatego panna Zofja otrzymała zaproszenie przybycia dziś jeszcze do pałacu, w którem czasowo, powróciwszy z letniego mieszkania, bawi moja dobrodziejka.
— Wszystko mi jedno, ja swoją drogą wstąpię.
— Jak pan chcesz, tylko ja panu towarzyszyć nie będę; a mnie to po co! Otóż i dochodzimy do domu. Powiedz mi pan, wszak prawda, że dlatego spoglądasz na mnie tak podejrzliwie, iż byłem o tyle delikatnym i do tego czasu nie wybadywałem pana wcale... wiesz pan o czem? Wydało się to panu rzeczą niezwykłą; założę się, że tak! No i bądź tu delikatnym wobec tego.
— I podsłuchuj pod drzwiami!
— A, pan o tem! — roześmiał się Świdrygajłow — tak dziwnemby to było, gdybyś pan nie zapamiętał tego szczegółu. Ha! ha! Chociaż zrozumiałem coś z tego, coś pan tam nabajdurzył i naopowiadał pannie Zofji, ale, cóż z tego? Może jestem już tak zacofany, że nic zrozumieć nie mogę? Co, jak myślisz!? Oświeć mnie pan nowemi zasadami.
— Nic pan nie mogłeś słyszeć, kłamiesz pan!
— Ale ja nie o tem, nie o tem (choć zresztą coś niecoś słyszałem), ja nie mówię o tem, pocóż pan tak ciągle wzdychasz i wzdychasz. Jeśli tak, udaj się pan do władzy i powiedz, że oto tak i tak, zdarzył się ze mną taki wypadek: teorja mnie zawiodła. Jeżeli zaś jesteś pan przekonany, że podsłuchiwać pod drzwiami nie można, a stare fanciarki można mordować czem się zdarzy, do woli, to wyjeżdżaj pan jaknajprędzej,, gdziekolwiek, do Ameryki! Uciekaj; młodzieńcze! Może jeszcze jest czas po temu! Mówię szczerze. Pieniędzy brak? Dam na drogę.
Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom II.djvu/217
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
— 211 —