Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom II.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 181 —

opiece, poco go tu mieszać! A co do Mikołajka chcesz się pan dowiedzieć, co to za egzemplarz, jak ja go rozumiem? Przedewszystkiem to jeszcze dziecko niepełnoletnie, i nietyle tchórz, ile coś w rodzaju jakby artysty. Doprawdy, nie śmiej się pan, że ja go tak określam. Niewinny i wrażliwy. Ma serce; fantasta. On i śpiewa i tańczy, i bajki opowiada, tak, że aż się zdaleka schodzą, żeby go posłuchać. I do szkoły chodzi, i śmieje się do rozpuku z tego, że mu figę pokażą i pije aż do utraty zmysłów, nie z zepsucia, ale ponieważ zawsze go spoją, jak dziecko. On wtedy ukradł, ale sam o tem nie wie; bo „skoro na ziemi podniósł, jakże tu ukradł?“ A czy pan wiesz, że on z raskolników, to jest nietyle z raskolników ile poprostu sektant; miał on w rodzie „biegunów“ i sam niedawno przez całe dwa lata, na wsi, u pewnego starca kształcił się na pielgrzyma! Wszystko to opowiedział mi sam i jego zarajscy. Gdzie tam! poprostu na pustynię chciał uciekać! Ciągnęło go, po nocach modlił się, księgi stare „prawdziwe“ czytał i zaczytywał się. Petersburg głęboko nań podziałał, zwłaszcza płeć piękna, no i wódka. Wrażliwy i o starcu i o wszystkiem zapomniał. Wiem, że go polubił pewien artysta tutejszy, zaczął chodzić do niego, aż właśnie zdarzył się ten wypadek. No więc, zgłupiał, wieszać się! Uciekać! Cóż zrobić z pojęciem, jakie ma lud prosty o naszej jurydystyce! Toć niektórych przeraża słowo „skarżą“. Kto winien! Zobaczymy, co powiedzą nowe sądy. Och, dałby Bóg! Otóż, w więzieniu przypomniał sobie widać o zacnym staruszku; Biblja znowu się zjawiła. Czy wie, kochany pan, co znaczy u nich „cierpieć?“ To nie znaczy cierpieć za kogo, ale tak ot sobie poprostu „trzeba cierpieć“; trzeba przyjąć karę, a gdy od władzy tembardziej. Siedział za moich czasów pewien najspokojniejszy w świecie aresztant przez cały rok w więzieniu, na piecu po nocach wciąż czytał Biblję, no i zaczytał się, zupełnie się zaczytał, i to tak, że ni stąd ni zowąd, wyrwał cegłę i puścił ją w naczelnika, bez żadnej obrazy z jego strony. I jak rzucił, umyślnie o łokieć w bok, żeby mu aby krzywdy nie zrobić! No i wiadomo, jaki czeka koniec aresztanta, który rzuca się na swoich dozorców: „przyjął tedy cierpienie“. Otóż przypuszczam, że Mikołajek także chce „przyjąć cierpienie“ czy coś w tym rodzaju. Wiem o tem napewno, mam dowody nawet. On tylko sam nie