Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom II.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 156 —

jak tańczyć i co śpiewać, tłumaczyła im na co się to ma przydać, była w rozpaczy, gdy jej nie rozumiały, biła je.. Potem, nie dokończywszy, rzucała się do gawiedzi; jeżeli spostrzegła choćby jako tako znośnie ubranego człowieka, który przystanął popatrzeć, tu w tej chwili biegła doń, tłumacząc, że oto do czego doprowadzono dzieci „porządnego, można powiedzieć nawet arystokratycznego domu“. Jeżeli słyszała w tłumie śmiech albo wyraz złośliwy to natychmiast rzucała się na świadków i wymyślała im, wymyślała nawzajem. Jedni istotnie śmieli się, inni kręcili głowami; wszyscy wogóle ciekawie przyglądali się warjatce z przerażonemi dziećmi. Patelni, o której wspomniał Lebieziatnikow, nie było; przynajmniej Raskolnikow jej nie widział; ale zamiast bicia w patelnię, pani Katarzyna zaczynała klaskać do taktu w swoje suche dłonie, gdy zmuszała Polcię do śpiewu, a Lenię i Kolę do tańca; przyczem nawet i sama usiłowała pośpiewywać, lecz zaraz urywała przy drugiej nucie wskutek męczącego kaszlu, co ją znowu doprowadzało do rozpaczy, przeklinała swój kaszel i płakała nawet. Najwięcej irytowały ją płacz i przestrach Leni i Koli. Wyraźnie znać było chęć przebrania dzieci w kostjumy, jak przebierają się uliczni śpiewacy i śpiewaczki. Chołpczyk miał na głowie turban, zrobiony z czegoś czerwonego z białem, ażeby wyobrażał Turka. Dla Leni zabrakło kostjumów; włożono jej tylko na głowę czerwoną, wyszywaną paciorkami czapeczkę nieboszczyka Marmeladowa, a w czapeczce zatknięty odłamek białego strusiego pióra, będącego jeszcze własnością babki pani Katarzyny i ocalałego dotąd w kufrze, jako rodzinna pamiątka. Polcia była w codziennej sukience. Spoglądała ona na matkę nieśmiało i z pomieszaniem, nie odstępowała jej ani kroku, połykała łzy, domyślając się obłąkania matki i niespokojnie rozglądała się dokoła. Ulica i tłum przejęły ją straszną trwogą. Zosia nieodstępnie chodziła za macochą, płacząc i błagając ją co chwila: ażeby wróciła do domu. Ale pani Katarzyna była nieubłaganą.
— Przestań, Zosiu, przestań! — wołała prędkim głosem, śpiesząc się i kaszląc. — Sama nie wiesz o co, prosisz, jak dziecko! Mówiłam ci przecie, że nie wrócę już do tej pijanej niemki. Niech cały Petersburg zobaczy, jak żebrzą dzieci szlachetnego ojca, który całe życie słu-