Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom II.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 14 —

— Wszystko to głupstwo! — z gniewem krzyknął Raskolnikow. — I cóż ona do pana mówi, gdy przychodzi?
— Ona? Wyobraź pan sobie, mówi o samych bagatelkach, i niech pana to nie dziwi, ale mnie to najwięcej właśnie irytuje. Pierwszym razem weszła, byłem, widzisz pan, zmęczony: pogrzeb, księża, cmentarz, potem zakąska — nareszcie sam zostałem w gabinecie, zapaliłem cygaro, zamyśliłem się, weszła przez drzwi: „Tak zajęty jesteś, Arkadjuszu, żeś zapomniał o nakręceniu zegara w jadalnym pokoju“. A ten zegar, w istocie, przez całe siedem lat, sam nakręcałem zawsze co tydzień, a jeżelim zapomniał — to mi zawsze przypominała. Nazajutrz, jadę już tutaj. Wszedłem, o świcie na stację, w nocy zdrzemnąłem się, zmęczony, oczy zaspane — kazałem sobie podać kawy; patrzę, Marta nagle siada przy mnie, w rękach trzyma talję kart: „Może ci postawić karty, na drogę, Arkadjuszu?“ Świetnie stawiała karty. Nie mogę sobie darować, żem się nie zgodził na to. Uciekłem, przerażony, wprawdzie dał się słyszeć dzwonek. Dziś siedzę po najlichszym w świecie obiedzie z garkuchni, z ciężkim żołądkiem — siedzę, palę — wtem znowu Marta wchodzi wystrojona, w nowej jedwabnej zielonej sukni z olbrzymim trenem, i mówi: „Jak się masz, Arkadjuszu! Jakże ci się moja suknia podoba? Aniśka tak nie uszyje“. (Aniśka — to szwaczka u nas we wsi, zdawnych poddanek, była na nauce w Moskwie — ładna dziewczyna). Stoi, kręci się przede mną. Obejrzałem suknię, potem z uwagą spojrzałem jej w oczy: „Że też masz ochotę, moja Marto, fatygować się do mnie z takiemi drobnostkami“. „Ach mój Boże, czyż cię już nawet na chwilkę odwiedzić nie można!“ Mówię do niej, żeby ją podrażnić: „Widzisz, Marto, ja się chce żenić“. — „Tego się można po tobie spodziewać, Arkadjuszu; niewiele to jednak zaszczytu pochować żonę i zaraz myśleć o żeniaczce. I choćbyś zrobił wybór jak się należy, to wiem, że ani jej, ani tobie, tylko śmiech ludzki“. To powiedziawszy wyszła, i tylko ogon zaszeleściał. A to głupstwa, co?
Ao może pan kłamie — odezwał się Raskolnikow.
— Ja rzadko kłamię — odparł Świdrygajłow, w zamyśleniu i jakby wcale nie spostrzegając brutalności pytania.
— A dawniej, przedtem, nigdy pan nie miewałeś widzeń?
— Nie, raz tylko w życiu, sześć lat temu, miałem słu-