Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom II.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 133 —

cie na mnie bodaj na ulicy! Zobaczymy, czy jest prawda na świecie?
I zarzuciwszy na głowę tę samą zieloną bajową chustkę, o której wspomniał w swojem opowiadaniu nieboszczyk Marmeladow, Katarzyna przecisnęła się przez stojący w nieładzie i pijany tłum lokatorów, wciąż jeszcze kręcących się po izbie, i ze łzami wybiegła na ulicę, mając nieokreślony cel znalezienia gdzieś zaraz, bądź co bądź, sprawiedliwości.
Polcia, w przerażeniu ukryła się z dziećmi w kąciku za kufrem, gdzie przytuliwszy maleństwa cała drżąca postanowiła czekać na powrót matki. Niemka rzucała się po izbie, wrzeszczała, klękała, rzucała wszystko co było pod ręką na podłogę i rozbijała się strasznie. Lokatorzy bajali niw pięć ni w dziewięć; jedni domawiali, co wiedzieli o zaszłem zdarzeniu, inni kłócili się i klęli, inni znowu zaciągali pieśni.
— A teraz kolej na mnie! — pomyślał Raskolnikow. — No pano Zofjo, zobaczymy teraz co nam zaśpiewasz!
I udał się do mieszkania Zosi.