Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom II.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 12 —

chała! No i siedem lat bez przerwy przesiedziałem na wsi. I niech pan zauważy, przez całe życie przechowywała ten dokument na trzydzieści tysięcy na cudze imię, jako broń przeciwko mnie, więc niechbym się tylko spróbował zbuntować, przytrzymaliby mnie zaraz! Doprowadziłaby do tego! Kobiety potrafią jakoś tak godzić w sobie sprzeczne uczucia?
— No, a, gdyby nie ten dokument, zwiałbyś pan?
— Sam nie wiem, jak panu odpowiedzieć. Mnie ten dokument prawie nie krępował. Nigdzie mnie nic nie ciągnęło, a wyjazd zagranicę to mi Marta sama dwa razy proponowała, widząc, że się nudzę. Ba! Zagranicę jeździłem dawniej, ale zawsze źle się tam czułem! Właściwie patrzę na wschód słońca; zatoka Neapolitańska, morze, patrzy się i smutno się robi. Najobrzydliwsze, że naprawdę niewiadomo, czemu smutno się robi... Nie, już - to lepiej w ojczyźnie; tutaj przynajmniej, wszystkie grzechy zrzucasz na innych, a siebie uniewinniasz! Możebym nawet przyłączył się teraz do ekspedycji, która wyrusza do bieguna „północnego, bo j‘ai le vin, mauvais“, brzydzę się piciem, a pijaństwo jest jedyną rzeczą, którą mógłbym się teraz zająć. Próbowałem. Ale, podobno Berg ma zamiar w niedzielę w ogrodzie Jussupowa, urządzić próbę wzniesienia się balonem i za odpowiednią opłatą przyjmuje pasażerów, czy to prawda?
— Cóż z tego, czy pan poleciałby?
— Ja? Nie... tak... — mruknął Świdrygajłow, rzeczywiście zamyślony.
„Czy on doprawdy ma bzika, czy co?“ — pomyślał Rasoklnikow.
— Nie, dowód wcale mnie nie krępował — ciągnął Świdrygajłow w zamyśleniu — sam, z własnej woli, nie wyjeżdżałem ze wsi. Zresztą, będzie już z rok temu, jak Marta w dniu imienin zwróciła mi ten dokument, i w dodatku dała w prezencie sporą sumkę. Bo miała gotówkę. „Widzisz, Arkadjuszu, jakie mam do ciebie zaufanie“ — rzekła, doprawdy wyraziła się w te słowa. Pan nie wierzysz, że się tak wyraziła? A wie pan, toż ja stałem się wcale porządnym gospodarzem na wsi; zna mnie cała okolica. I książki nawet kupowałem. Marta zrazu dodawała mi otuchy, ale potem lękała się coraz bardziej, że zamęczę się nauką.