Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom I.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 92 —

mi, a był czas wielki po temu: oni byli już na piętrze. Następnie skręcili do góry i przeszli obok niego na trzecie piętro, głośno rozmawiając. On przeczekał, wyszedł na palcach i zbiegł na dół.
Nikogo na schodach! W bramie także nikogo. Szybko minął bramę i skręcił w ulicę na lewo.
Wiedział dobrze, wiedział doskonale, że oni, w tej samej chwili, są już w mieszkaniu, że się bardzo zdziwili, że jest otwarte, podczas gdy niedawno było zamknięte, że już patrzą na trupy, i że lada sekunda domyślą się i pojmą dokładnie, że tu tylko co był morderca i zdążył gdzieś się ukryć, prześlizgnął się obok nich, uciekł, domyślą się może i tego, że był nawet w pustem mieszkaniu, gdy oni wchodzili na górę. Atoli pod żadnym pozorem nie mógł przyspieszyć kroku, chociaż do pierwszego zakrętu zostawało jeszcze z jakie sto kroków.
— Czyby nie wpaść do jakiej bramy i przeczekać gdziekolwiek na obcej ulicy? Nie! Okropność! A możeby gdzie rzucić topór? Może wsiąść w dorożkę? Okropność! Okropność!
Nareszcie uliczka! skręcił w nią ledwo żywy; tu był już w połowie uratowany i wiedział o tem; mniej podejrzeń, wreszcie ruch ludzi był tu znaczny, a on znikł w tłumie, jak ziarnko. Ale wszystkie te męczarnie tak go zmordowały, że ledwie stąpał. Pot spływał mu z czoła, całą szyję miał mokrą.
— A to się schlał! — krzyknął mu ktoś, gdy wyszedł nad kanał.
Czuł się bardzo niedobrze; im dalej, tem gorzej. Pamiętał jednak, że, gdy wszedł na nadbrzeżną kanału i spostrzegł, że tam mało ludzi, przeraził się bardzo i chciał wrócić napowrót w uliczkę. Pomimo że siły mu nie dopisywały, nałożył olbrzymi kawał drogi i przyszedł do domu z wprost przeciwnej strony.
Niezupełnie przytomny wszedł w bramę swego domu, przeszedł bowiem już na schody, gdy wtedy dopiero przypomniał sobie o siekierze.
A przecie miał przed sobą ważne zadanie: i trzeba było położyć ją napowrót i to jak można najzręczniej. Oczywiście, nie był już w stanie wyrozumować sobie, że może byłoby daleko lepiej wcale nie kłaść toporu na dawne