Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom I.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 89 —

W istocie, wszystko jakby snem było. Gość ujął za dzwonek i targnął nim silnie.
Zaledwie rozległ się głuchy brzęk dzwonka, wydało mu się, że coś się rusza w pokoju. Przez kilka sekund przysłuchiwał się nawet z całą uwagą. Nieznajomy zadzwonił jeszcze raz, jeszcze poczekał, i nagle z niecierpliwością jął targać za klamkę. Z trwogą patrzył Raskolnikow na skaczący w skoblu haczyk i z przerażeniem czekał, że oto lada chwila koniec haczyka wyskoczy. I istotnie, było to bardzo możliwe: tak silnie szarpano. Chciał przytrzymać haczyk ręką, ale tamten mógł się domyśleć. W głowie zaczęło się znowu mącić „Ach upadnę!“ pomyślał, ale nieznajomy zaczął mówić i to go otrzeźwiło.
— Co im się stało, czy je kto podusił? Przeklęte! — zaryczał, jak z beczki. — Ej, stara wiedźmo! Elżbietko, ślicznotko! Otwierajcie! Uf, przeklęte, śpią czy co?
I znowu, rozwścieczony, z dziesięć razy targnął za dzwonek. Oho! Musiał to być człowiek despotyczny i stanowczy.
W tej samej chwili, dały się słyszeć niedaleko na schodach drobne kroczki. Zbliżył się ktoś jeszcze. Raskolnikow z początku nie dosłyszał.
— Jakto? Niema nikogo? — dźwięcznie i wesoło zawołał przybyły, zwracając się wprost do pierwszego gościa, który wciąż jeszcze szarpał za dzwonek. — Jak się pan ma, panie Koch!
„Sądząc po głosie, musi być bardzo młody,“ pomyślał nagle Raskolnikow.
— A licho tam wie, o małom drzwi nie wywalił — odparł Koch. — A pan skąd mnie zna?
— Jakto? A toż trzy dni temu, w Gambrynusiee trzy partyjki wygrałem od pana na bilardzie!
— A a a...
— Więc ich niema? To dziwne. A i djablo nieprzyjemne! Gdzieżby się stara podziała? Mam do niej interes.
— A i ja mam także interes.
— Ha! Cóż począć? Trza rejterować. E-ech! A ja myślałem, że dostanę groszy! — zawołał młodzieniec.
— Naturalnie, idźmy, ale poco było fatygować. Sama mnie wiedźma naznaczyła godzinę. A mam kawał drogi.