Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom I.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 84 —

zną, rzadziutkie włosy, zazwyczaj obficie wyłojone tłuszczem, splecione były w „mysi ogonek“ i podebrane rogowym grzebieniem, sterczącym ztyłu. Cios spadł na samo ciemię, czemu dopomógł jej wzrost niewielki. Krzyknęła, ale bardzo słabo, i nagle przysiadła na podłogę, chociaż zdążyła jeszcze podnieść obydwie ręce do głowy, W jednym ręku trzymała jeszcze „fant“. Wtedy on znowu z całej siły uderzył raz i drugi zawsze z impetem i zawsze po ciemieniu. Krew bryznęła, jak z przewróconej szklanki; ciało runęło nawznak. On odstąpił, pozwolił upaść i niezwłocznie nachylił się ku jej twarzy: już nie żyła. Oczy stały słupem, jakby chciały wyskoczyć, a czoło i cała twarz były zmarszczone i wykrzywione konwulsyjnie.
Położył topór na podłogę, przy umarłej, i zaraz dobrał się do jej kieszeni, starając się nie zawalać płynącą krwią — do tej samej prawie kieszeni, z której tamtym razem wyjmowała klucze. Działał z całą świadomością, żadnych zaćmień ani nieprzytomności nie doznawał, chociaż ręce ciągle mu jeszcze drżały. Przypomniał sobie później, że był nawet bardzo ostrożny, uważny i że ciągle starał się rąk nie zawalać... Klucze niebawem wyjął; wszystkie, jak i wówczas, były w jednym pęku na kółku stalowem. Niezwłocznie udał się z niemi do sypialni.
Była to bardzo niewielka izdebka, z mnóstwem obrazów świętych. Przy ścianie stało łóżko, zasłane bardzo czysto i pokryte jedwabną, skleconą z kawałków, kołdrą watową. Pod drugą ścianą stała komoda. Rzecz dziwna, zaledwie zaczął dobierać kluczy do szuflady, zaledwie usłyszał ich szczęk w zamku, przebiegł go jakby dreszcz. Zachciało mu się nagle rzucić wszystko i uciec. Ale był to tylko moment; uciekać było już za późno. Uśmiechnął się nawet sam nad sobą, gdy nagle inna przerażająca myśl przyszła mu do głowy. Wydało mu się nagle, że stara może jeszcze żyje i ocknie się. Porzuciwszy klucze i komodę, pobiegł napowrót do trupa, porwał topór i zamierzył się znowu na starą, ale go nie opuścił. Nie było wątpliwości, że umarła. Zgiąwszy się i przypatrując się jej znowu bliżej, ujrzał dokładnie, że czaszka była strzaskana i nawet nieco skręcona na bok. Chciał dotknąć się palcem, ale cofnął rękę; wszak i bez tego było widać. Krwi tymczasem napłynęła spora kałuża. Wtem spostrzegł na jej szyi sznurek, targnął nim, ale sznurek był mocny i nie