— Wytrzymała! — wołają dokoła.
— Zaraz napewno padnie, moi drodzy, to jej koniec! — woła z tłumu jakiś amator.
— Toporem ją, co tam! Od razu skończyć — woła trzeci.
— Ech! Zjesz licha! Rozstąp się! — dziko wykrzykuje Mikołajek, rzuca hołoblę, znowu schyla się do wozu i wywłóczy żelazny drąg. — Na bok! — woła — i co sił razi z rozmachem biedną szkapinę. Cios spadł; kobyła zatrzęsła się, kucnęła, chciała szarpnąć, ale drąg ponownie z rozmachem spada jej na grzbiet i naraz koń, jakby mu od razu podcięto wszystkie cztery nogi, runął na ziemię.
— Dobijaj! — woła Mikołajek — i zeskakuje jak szalony z wozu. Kilku parobków, także czerwonych i pijanych, chwyta co pod ręką, baty, kije, hołoblę, i biegnie do zdychającej kobyły.
Mikołajek staje z boku i zaczyna ją walić drągiem wprost po łbie. Klacz wyciąga mordę, wydaje ciężkie westchnienie i zdycha.
— Dobił swego! — krzyczą w tłumie.
— A czemu nie szła cwałem!
— Moje dobro! — woła Mikołajek, z drągiem w rękach i z zalanemi krwią oczyma. Stoi, jakby żałując, że już nie ma kogo bić.
— Oho! Znać, że nie masz krzyża na sobie! — krzyczą z tłumu liczne już głosy.
Ale biedny malec jest już w rozpaczy. Z krzykiem przebija się przez tłum do szkapy, obejmuje jej martwą, skrwawioną mordę i całuje w ślipia, w nozdrza... Potem zrywa się nagle i z wściekłością rzuca się z piąstkami na Mikołajka. W tej chwili, ojciec, który go już dawno gonił, chwyta go nareszcie i wynosi z tłumu.
— Chodźmy! Chodźmy — mówi doń — pójdźmy do domu!
— Tatusiu! Za co oni... biednego konika... zabili... wybucha łzami, które tamują mu oddech, a słowa wyrywają mu się w krzyk ze stłumionej piersi.
— Pijani... dokazują... to nie nasz interes... chodźmy — mówi ojciec. — On obejmuje ojca rączkami, ale w piersiach pali mu, pali. Chce odetchnąć, krzyknąć i budzi się.
Obudził się cały spocony, z włosami mokremi od potu, ciężko oddychając, i podniósł się z przestrachem.
— Dzięki Bogu, to tylko sen! — rzekł, siadając pod
Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom I.djvu/64
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
— 64 —