Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom I.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 53 —

gniewał; zachciało mu się nagle w jakikolwiek sposób zelżyć tego tłustego franta. Opuścił na chwilę dziewczynę i zbliżył się do jegomościa.
— Ej, mości Świdrygajłow! A panu czego tu potrzeba? — krzyknął, zaciskając pięści i śmiejąc się swemi spienionemi ze złości ustami.
— Co to ma znaczyć? — surowo zapytał jegomość, zmarszczywszy brwi i dumnie dziwiąc się.
— Ruszaj pan, ot co!
— Jak śmiesz, łotrze?...
I zamierzył się laską. Raskolnikow rzucił się nań z pięściami, nie bacząc na to, że tęgi jegomość mógł poradzić dwu takim, jak on. Ale w tej chwili ktoś silnie chwycił go z tyłu; pomiędzy nimi stał stójkowy.
Painowie — rzekł — proszę się nie bić w miejscu publicznem. Czego pan chcesz? Co za jeden? — surowo ozwał się do Raskolnikowa, oglądając jego łachmany.
Raskolnikow spojrzał nań z uwagą. Była to zacna twarz żołnierska, o siwych wąsach i bokobrodach i z rozumnem wejrzeniem.
— Pana, pana chcę właśnie — zawołał — chwytając go za rękę.
— Jestem były student, Raskolnikow... To i pan możesz wiedzieć, zwrócił się do jegomościa: — a wy, mój bracie, chodźcie, coś wam pokażę...
I, wziąwszy stójkowego za rękę, pociągnął go ku ławce.
— Oto, patrzcie — zupełnie pijana — szła tylko co przez bulwar! kto ją tam wie z jakich, ale jakoś nie wygląda, żeby z rzemiosła. Najpewniej gdzie napoili i puścili na ulicę. Zobaczcie tylko, jak ma suknię podartą, spójrzcie jak włożona ta suknia: widocznie ją ubierano, a nie sama się ubierała, i to ubierały ją nieumiejętne ręce mężczyzny. To widoczne. A teraz spójrzcie tu: ten frant, z którym o małom się nie pobił, jest mi obcym, pierwszy raz go widzę: ale on ją także spostrzega na drodze, pijaną, nieświadomą tego, co robi, i strasznie chce mu się teraz podejść do niej i porwać ją — ponieważ ona w tym stanie — zawlec gdzie... Niezawodnie tak; wierzcie mi, że się nie mylę. Sam widziałem, jak śledził za nią, tylko ja mu przeszkodziłem, a teraz czeka, dopóki ja nie odejdę. Patrzcie, patrzcie — odrzekł — niby kręci sobie papierosa... Żeby