Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom I.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 171 —

wami o siebie, przez jakiś czas mierzyli się wzrokiem. Razumichin był w najwyższem zdumieniu, lecz nagle gniew, prawdziwy gniew groźnie błysnął w jego oczach.
— A więc to tutaj jesteś! — zawołał na całe gardło — Z łóżka uciekłeś! A jam go tam szukał, aż pod sofą! Na strych chodziliśmy przecie! Nastki o małom nie zbił za ciebie... A on tutaj! Rodziu! Co to ma znaczyć? Mów całą prawdę! Przyznawaj się! Słyszysz?
— A to znaczy, żeście mi wszyscy śmiertelnie dokuczyli i chcę być sam — odparł spokojnie Raskolnikow.
— Sam? Kiedy jeszcze chodzić nie możesz, kiedy jeszcze fizys masz bladą, jak płótno, i ledwo oddychasz, durniu jeden? Cóżeśto robił w „Pałacu Kryształowym?“ Przyznawaj się zaraz!
— Puść mnie! — rzekł Raskolnikow i chciał odjeść.
To wyprowadziło Razumichina z cierpliwości i silnie schwycił go za ramię.
— Puść? Ty śmiesz mówić, „puść“? A czy wiesz, co ja z tobą zaraz zrobię? Wezmę cię za bary, zwiążę i odniosę pod pachą do domu i pod klucz!
— Słuchaj, Razumichin — zaczął powoli i napozór całkiem spokojnie Raskolnikow — czyliż nie widzisz, że ja nie pragnę wcale twoich przysług? Co za dziwactwo być dobroczyńcą dla tych, co... plują na to? Dla tych, wreszcie, którzy bezwarunkowo znosić tego nie mogą? Pocoś mnie odszukał w początkach mojej choroby? A może śmierć byłaby mi bardzo na rękę? I czyż nie dosyć nagadałem ci dzisiaj, że mnie dręczysz, żeś mi... zbrzydł! Dziwna chęć — męczyć ludzi! Zapewniam cię, że to wszystko poważnie przeszkadza mojemu wyzdrowieniu, bo nieustannie rozdrażnia mnie. Wszak Zosimow wyszedł wtedy, żeby mnie nie drażnić! Odczep się więc i ty, na litość Boską! Jakie masz wreszcie prawo zatrzymywać mnie gwałtem? Czem, czem, naucz mnie, czem cię mam ubłagać, nareszcie, ażebyś dał mi spokój i uwolnił mnie od swoich dobrodziejstw? Niech ja sobie będę niewdzięczny, niech będę podły, ale odczepcie się, na Boga, odczepcie się wszyscy ode mnie: Odczepcie się! odczepcie!
Zaczął był spokojnie, zawczasu ciesząc się z jadu, który miał wysączyć z siebie, a skończył zniecierpliwiony i tracąc oddech, jak wtedy z Łużynem.
Razumichin powstał, pomyślał i wypuścił jego rękę.