Strona:PL Feval - Garbus.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

skała czoło, jakby chcąc utrzymać wzburzone myśli.
— Mam ci tyle rzeczy do powiedzenia! — rzekła. — Od czego zacząć?
— Nie mamy czasu, — wyszeptał Lagarder, który bał się przejmować tajemnice. — Spieszmy się, pani.
— Dlaczego ten ton lodowaty? Dlaczego nie nazywasz mnie Aurorą? Czy się na mnie gniewasz?
— Spieszmy się, Auroro, śpieszmy się!
— Jestem ci posłuszna, Filipie mój ukochany, będę ci zawsze posłuszną! Oto nasza droga maleńka weź ją, nie jest już ze mną bezpieczna. Mój list objaśnił cię już. Koło nas knują jakieś podłości.
Podała dziecko, które spało owinięte jedwabnym płaszczem. Lagarder wziął je, nie przemówiwszy ani słowa.
— O niech ją jeszcze uścisnę! — zawołała nieszczęśliwa matka, której piersi rozrywało łkanie. — Oddaj mi ją Filipie... Ach, myślałam, że mam silniejsze serce! Kto wie, kiedy ujrzę moją córkę!
Zalała się łzami. Lagarder uczuł, że podaje mu jeszcze jakiś biały przedmiot.
— Co to jest? — zapytał.
— Wiesz dobrze.... Ale jesteś równie wzruszony, jak ja, biedny Filipie. To są kartki wyrwane z rejestru kaplicy, cała przyszłość naszego dziecka.