Strona:PL Feval - Garbus.djvu/786

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

łem was i nie puszczę. Cha, cha, cha! — zaśmiał się szyderczo, — może powiecie, że przechodzę granice moich praw do was? Możebyście chcieli, abym dla was wybierał umyślnie ścieżki do kroczenia, moi szlachetni przyjaciele? Odsyłacie mnie do p. Żandry. Cha cha, cha! Ty, Navailu coś żył ze mnie i przeze mnie przez tak długi czas! I wy wszyscy, niewolnicy, których kupiłem; sprzedaliście się sami!
Głos Gonzagi podnosił się coraz bardziej, oczy rzucały błyskawice.
— Mówicie, że to jest moja sprawa i chcecie, abym sam za nią odpowiadał? Przysięgam wam, moi cnotliwi przyjaciele, że to jest zarówno moja, jak i wasza sprawa; najważniejsza ze wszystkich i jedyna w tej chwili. Podałem wam część mego ciastka, a wyście je jedli z chciwością nie pytając czy nie jest zatrute! Uczepiliście się mnie, dlaczego? Aby wznieść się tak wysoko jak ja. A więc wchodźcie, do milion piorunów! Wchodźcie coraz wyżej, w górę! Kręci wam się w głowach? Wchodźcie ciągle, wyżej, choćby na szafot!
Słuchaczów przeszedł zimny dreszcz. Wszyscy utkwili wzrok w przerażająco szyderskiej twarzy Gonzagi.
Oriol pod którym tak drżały kolana, że za ledwie mógł ustać, powtórzył mimowoli ostatni wyraz księcia zbielałem! wargami:
— Szafot!
Gonzaga cisnął mu spojrzenie bezgranicznej pogardy.
— Dla ciebie, chamie, postronek!
Zwracając się do Navaila i innych skło-