Strona:PL Feval - Garbus.djvu/593

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ja też myślę, że to mowa o Lagarderze.
Aurora ukryła twarz w dłoniach.
— Myśli moje plączą się i błądzą, jak wa mgłę — szepnęła. — Boże, czyż nie masz dla mnie litości?
Dona Kruz przycisnęła ją do piersi.
— A czyż to nie Bóg umieścił mię koło ciebie? — rzekła z największą słodyczą. — Jestem tylko kobietą, ale jestem silną i nie boję się śmierci. Jeżeli na ciebie napadną, bronie cię będę, ukochana, do ostatnich sił.
Aurora oddała jej uścisk.
Tymczasem wrzaski, wzywające donę Kruz stały się coraz głośniejsze i natarczywsze.
— Muszę tam iść — rzekła dawna gitanita.
I czując, jak Aurora nagle zadrżała w jej ramionach, szepnęła z litością:
— Biedne moje dzieciątko, jak to zbladło!
— Boję się, gdy sama zostanę — skarżyła się słabym, dziecinnym głosem Aurora, — ci lokaje, służące... wszystkich się boję.
— Nie masz czego się bać — uspokajała ją dona Kruz, — ci lokaje i służące wiedzą, że cię kocham, a oni myślą, że mam wielką władzę nad panem Gonzagą.
Urwała nagle i zaczęła nad czemś się zastanawiać.
— Są chwile, że sama w to wierzę — mówiła. — Czasami przychodzi mi na myśl, że Gonzaga naprawdę mnie potrzebuje....
Na górnem piętrze hałas wciąż wzrastał.
Dona Kruz wstała, biorąc ze stołu szklan-