Strona:PL Feval - Garbus.djvu/564

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Całe towarzystwo Gonzagi zamieniło z sobą znaczące spojrzenia. Gonzaga kiwał głową. Tylko jeden mistrz, Kokardas, miał na ustach uśmiech sceptyczny. I myślał sobie:
— Moja lebioda nie darmo jest Normandczykiem, ręko Boska! Ale nie bój się! Nie bój! I nasza kolej też przyjdzie.
— O! myślę sobie, dobrze! — ciągnął dalej Paspoal zachęcony widocznem powodzeniem. — Przepraszam, jeżeli nie wyrażam się, jak człowiek pióra; mojem rzemiosłem jest szpada, a powtóre obecność waszej ekscelencyi onieśmiela mię, muszę do tego się przyznać otwarcie. Ale przecie prawda zawsze jest prawdą. Czyń, co ci nakazuje obowiązek, a drwij sobie z tego co o tobie powiedzą! Ano, schodzę pod Luwrem nad brzeg rzeki, na sam dół, idę wciąż aż do Passy, potem do Sevres... Zaraz zobaczycie, panowie, jaką miałem myśl. Zblżam się do mostu Saint-Cloud.
— Sieci! — szepnął Oriol.
— Sieci — powtórzył Paspoal, mrucząc filuternie okiem. — Właśnie pan zgadł.
— Kokardas. — Fiu, fiu, jeszcze możemy coś.
— Nieźle! Nieźle! — pochwalił w duchu zrobić z tego filuta Paspoala!
— A cóżeś wreszcie znalazł w tych sieciach? — zapytał Gonzaga z odcieniem niewiary w głosie.
Braciszek Paspoal odpiął kaftan. Kokardas wytrzeszczył oczy... nie spodziewał się tego. Ale tego, co Paspoal wyciągnął z zana-