Strona:PL Feval - Garbus.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A więc mówiliśmy — zaczął niby dalszy ciąg rozmowy Kokardas, z najspokojniejszą miną, — że najlepszy sposób przy odparowywaniu ciosów mańkuta, co jest zawsze bardzo niebezpieczne...
— Hola! — rozległ się głos dowódcy maroderów, ukazując obrośniętą twarz we drzwiach głównej izby — oberża jest pełną, moje dzieci!
— Trzeba ją opróżnić — odpowiedzieli tamci.
To było takie logiczne, takie proste! To też dowódca, Karig wcale nie oponował. Więc wszyscy zsiedli z koni, które przywiązano wraz z obładowanemi sianem siodłami do kół w murze oberży.
Dotychczas nasi profosowie ani drgnęli.
— Te! — zakrzyknął Karig, wpadając pierwszy do izby. — Wynosić się! A prędko! To miejsce tylko dla wolontaryuszów króla!
Milczenie. Tylko Kokardas, zwróciwszy się do swoich, mruknął:
— Trzymajmy się chłopcy! Nie unośmy się, a zgrabnie potańcujemy z wolontaryuszami króla.
Tymczasem ludzie Kariga stłoczyli się wo drzwiach.
— No? — zaczął znów dowódca. — Co się wam powiedziało?
Wówczas wszyscy nasi mistrzowie broni wstali i skłonili się z przesadną grzecznością.