Strona:PL Feval - Garbus.djvu/517

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Lagarder schodził sam i bezbronny po wielkich schodach pawilonu. Na dole ujrzał wszystkich pochlebców Gonzagi: Pejrola, Taranna, Montoberta, Gironna i innych. Trzech zbirów czuwało nad korytarzem prowadzącym do budki Breana. Gonzaga stał na środku sieni z obnażoną szpadą w ręku. Wielkie drzwi, na ogród były otwarte. Wszystko to wyglądało na zasadzkę. Lagarder szedł z podniesioną głową. Miał wadę ludzi odważnych: uważał się za niepokonanego.
Pod Lagarderem drgnęły kolana; już miał się rzucić na księcia, ale ów błysnął szpadą między jego czami, wołając na obecnych:
— Baczność wy tam!
Szedł prosto na Gonzagę, który szpadą zagrodził mu drogę.
— Nie spieszmy się tak, panie Lagarderze, — rzekł — mamy z sobą do pomówienia. Wszystkie wyjścia zamknięte i nikt nas nie słucha z wyjątkiem mych wiernych przyjaciół, może my więc mówić z sobą otwarcie.
Śmiał się złym i sarkastycznym śmiechem. Lagarder stanął, skrzyżowawszy ręce na piersiach.
— Regent otwiera drzwi przed tobą — ciągnął dalej Gonzaga — ale ja je zamykam! I ja, równie jak regent byłem przyjacielem Neversa; ja także mam prawo pomścić jego. Nie nazywaj mię podłym nie, to na nic: wszyscy wiemy, iż przegrywający przeklinają zawsze grę. Panie Lagarderze czy chcesz, żebym ci powiedział coś, co uspokoi twoje sumienie? Oto zdawało ci się, że popełniasz kłamstwo, wielkie