Strona:PL Feval - Garbus.djvu/512

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Lagarder uczynił nadludzki wysiłek i mówił dalej:
— Los zadrwił sobie ze mnie, wasza królewska wysokość, oto cała moja zbrodnia. To, co zdawało mi się, że trzymam wymknęło się z rąk moich. Karę sam sobie wymierzę: wracam na wygnanie.
— Ot, to jest wygodne! — wtrącił Navail.
Maszolt szeptał coś na ucho regentowi.
— Klękam przed waszą królewską wysokością... zaczęła księżna.
— Poczekaj pani! — przerwał Filip Orleański.
Stanowczym ruchem nakazał wszystkim milczenie i gdy cisza zaległa salę zaczął mówić zwracając się do Lagardera:
— Jesteś pan szlachcicem, a przynajmniej tak się sam nazywasz. To coś zrobił nie godne jest szlachcica. Bądź ukarany własnym wstydem. Pańska szpada!
Lagarder otarł czoło zroszone potem. W chwili, gdy odpinał pas od szpady, łza stoczyła mu się po policzku.
— Na rany Boskie! — zawołał Chaverny, który był w gorączce sam nie wiedząc dla czego. — Wolałbym żeby go zabili!
W chwili gdy Lagarder oddawał szpadę markizowi, Bonnivet, Chaverny odwrócił oczy.
— Nie żyjemy w czasach — mówił dalej regent, — gdy się łamie ostrogi rycerzy, którym dowiedziono wiarołomstwa, ale dzięki Bogu szlachectwo istnieje i degradacya jest najstraszniejszą karą dla żołnierza. Nie masz już pan prawa nosić szpady. Odsuńcie się, panowie i