Strona:PL Feval - Garbus.djvu/496

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jakieś nieznane ustronie daleko stąd, bardzo daleko! Całe nasze życie będzie jedna miłość... Przemów, Auroro, mów błagam!
Ona słuchała go w zachwycie.
— Miłość — powtarzała jakby w cudownem marzeniu — zawsze miłość!




— Nie bój się! — mówił Kokardas, trzymając za nogi pana barona Barbanszoa. — Oto staruszek, który waży porządnie, moja lebiodo!
Paspoal podtrzymywał głowę barona Barbanszoa, tego surowego męża, tak zgorszonego orgiami na dworze regenta, który jednak w tej chwili był na śmierć pijany.
Baron Hunodaj polecił Kokordasowi i Paspoalowi, za małem wynagrodzeniem, odnieść barona Barbanszoa do jego mieszkania. Przechodzili właśnie przez ogród ciemny i opuszczony.
— Słuchaj, zawołał Gaskończyk, gdy oddalili się o sto kroków od pawilonu, gdzie spożywali kolacyę, — gdybyśmy tak odpoczęli, kochanku!
— Przystaję — odparł Paspoal, — ten stary jest ciężki, a zapłata lekka.
Złożyli na miękkim trawniku barona Barbanszoa, który, napół rozbudzony chłodem nocy, począł powtarzać ulubioną zwrotkę:
— Gdzie my idziemy? Gdzie my idziemy?
— Do licha! — zaklął Kokardas. — Czy nie uważasz, kochanku, że ten stary pijak jest bardzo ciekawy?
— Idziemy do grobu — westchnął Paspoal z rezygnacyą.