Gonzagi stał w drugim końcu pokoju i spokoje nie rozwiązywał ich pakiety.
— O, patrzajcie! — zawołał Kokardas. — Skąd wziął się tu ten człowieczek?
Paspoal przezornie odsunął się.
Garbus podał jedną liberyę Kokardasowi, drugą Paspoalowi.
— Prędko! — rzekł nie podnosząc głosu.
Wahali się, Gaskończykowi szczególnie nie mogło się pomieścić w głowie, żeby mógł włożyć ubranie lokaja.
— Ręko boska! — mruknął gniewnie — do czego ty się mięszasz?
— Sza! szepnął garbus. — Śpieszcie się!
Po przez drzwi słychać było głos dony Kruz.
— Wybornie! — mówiła. — Brak tylko karety.
— Śpieszcie się! — powtórzył rozkazująco garbus.
I w tej samej chwili zgasił lampę. Drzwi od pokoju Aurory otworzyły się i do jadalnej sali weszło trochę światła. Kokardas i Paspoal ukryli się pod schodami, aby się prędko przebrać w liberye. Garbus otworzył jedno z okien wychodzących na ulicę Chantre. W ciszy nocnej rozległo się ciche gwizdanie. Nadjechała jedna z karet. Tymczasem dwie pokojówki przeszły po omacku przez salę. Garbus otworzył im drzwi.
— Czy jesteście gotowi? — zapytał cicho Kokardasa i Paspoala.
— Jesteśmy gotowi, — odpowiedzieli razem.
Strona:PL Feval - Garbus.djvu/394
Wygląd
Ta strona została przepisana.