Strona:PL Feval - Garbus.djvu/295

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jakiś głos który mój opiekun znał dobrze, rozkazał:
— Do roboty i prędko ją skończyć!
Henryk wrócił do pokoju i zamknął drzwi. Spojrzał na okno, żeby zobaczyć, czy niema jakiego sposobu ucieczki. Gałęzie dębów uderzały w okno. Domek otoczony był małym ogródkiem, poza nim ciągnęły się pola, dalej w blasku księżyca między drzewami, błyszczała woda jakiejś rzeki.
Tymczasem nieprzyjaciele wchodzili już na schody. Henryk założył drzwi własnem ramieniem, sztaby bowiem nie było. Próbowali otworzyć, pchali, uderzali we drzwi, ale ramię Henryka mocne jest, jak żelazo.
— Blada, jesteś, moja maleńka — mówił dalej Henryk, gdy wstałam z łóżka, — ale dzielna z ciebie dziewczynka i pomożesz mi, prawda?
— O tak! — zawołałam uradowana myśląc, że mu mogę pomódz.
Poprowadził mnie do okna.
— Czy dasz radę zejść po tych schodach? — zapytał, wskazując mi gałęzie i pień jednego z dębów.
— Tak — odrzekłam — jeżeli mi przyrzekniesz ojczulku, że ty także zejdziesz do mnie natychmiast.
— Przyrzekam ci kochanie. Natychmiast, albo nigdy, drogie biedactwo! — dodał cicho, podnosząc mnie w górę.
Byłam tak odurzoną, że na szczęście nie rozumiałam jego ostatnich słów.
Henryk otworzył okienko i w tej chwili na