Strona:PL Feval - Garbus.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nąłem granicę, dopytując się po drodze o ciebie. Nic! Zamieszkałem najpierw w Pampelunie, potem w Burgos, potem w Salamance. Dojechałem do Madrytu...
— Dobry kraj.
— Sztylet przeszkadza tam szpadzie, tak jak we Włoszech, które gdyby nie to, byłyby prawdziwym rajem. Z Madrytu przeniosłem się do Toledo; z Toledo do Ciudad Reale, potem znudzony Kastylią, gdzie mimo mej, woli byłem ciągle w złych stosunkach z wiadrami miejskiemu, pojechałem do królestw Valencyi. Korono cierniowa! Piłem ja tam dobre wino! Opuściłem ten kraj, aby służyć jakiemuś staremu rozpustnikowi, który chciał się pozbyć jednego ze swych kuzynów. Katalonia ma także pewną wartość. Pełno jest przyjezdnych panów na drodze między Tortosą, Taragonią i Barceloną... ale puste sakiewki, a długie rapiery. Nareszcie przeszedłem góry, nie miałem już ani szeląga. Czułem, że wzywa mnie głos ojczyzny. Oto moja historya, kochanie.
I na zakoczenie Gaskończyk wywrócił swe puste kieszenie.
— A ty? — zapytał. — Tam do kata!
— Ja? — odparł Normandczyk. — Uciekałem przed końmi Kariga, aż do granicy. Przyszło mi też na myśl, aby przejechać do Hiszpami, ale spotkałem pewnego Benedyktyna, który, zauważywszy moją cnotliwą fizyognomię, wziął mnie do siebie na służbę. Jechał nad Ren zając w imieniu swego stowarzyszenia jakieś