Strona:PL Feval - Garbus.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Napadający szli dwiema liniami i starali się omijać przeszkody.
— Nadeszła chwila, żeby się bić silnie i pewnie! — rzekł półgłosem Lagarder. — Przedewszystkiem zajmij się tylko sobą, książę, ja osłaniam dziecko.
Zbirowie otaczali ich kręgiem ciemnym w milczeniu.
Wysunęło się dziesięć szpad.
— Jestem! zakrzyknął Lagarder i raz jeszcze rzucił się naprzód.
Matador wydał przeraźliwy okrzyk i padł na ciała dwóch zbirów, którzy leżeli, jakby piorunem rażeni. Zbójcy cofnęli się, ale tylko na lulka kroków. Ci, którzy przybywali z tyłu, krzyczeli ciągle:
— Na Neversa! Na Neversa!
A Nevers odpowiadał, zapalając się w boju.
— Jestem, moi towarzysze! Oto wieści o mnie: Jeszcze! Jeszcze!
I za każdym razem ostrze jego wysuwało się mokre i czerwone.
Ach! Byli to nieustraszeni szermierze.
— To dla ciebie, panie Saldani! — wołał Paryżanin. — Oto cios, którego cię uczyłem w Segarbe! To dla ciebie Faenza! Ależ zbliżcie się, aby was dosięgnąć, trzebaby mieć milowe halabardy!
Wymierzali pchnięcia, cięli!
Z górskich bandytów, których wypchnięto naprzód, nie było już ani jednego.