Łączą się dźwięki szklane w tajemne bógwieco,
a czego drżeniem dotkną, melodją podniecą —
wszystko gra — i tryglify dzwonią i kolumny —
i idzie śpiew do głowy, jak zboże tak szumny.
Świątynia śpiewa! — Cicho —! Oto mgła opada,
z rytmu melodji postać wynurza się blada —
— Efeb idzie — już milczę — znacie kształtu zarys —
któż go nie zna, kto nie zna — to on! — piękny Parys!
Cóż za widzenie cudne! Młodości kwiecista!
Jako brzoskwinia wonna, świeża i soczysta!
Patrz jak słodko nabrzmiałe, jak wymowne wargi!
Ach zwierzyć im sam na sam zbliska serca skargi.
Owszem wcale przystojny — za mało smukłości.
Zbywa mu na ogładzie no i na zgrabności.
Pastuch, zgoła bez manier, bez gustu, bez wzięcia —
taki książę? — Dziękuję za takiego księcia!
Ba, półnagi — więc wabi, panie niepokoi,
lecz chciałbym go obaczyć od stóp do głów w zbroi.