ziemię umajcie!
Skrzydłami liści,
czarem okiści
w lot rozkwitajcie!
Wiosna wychynie z waszej zieleni,
pokój zmarłemu z waszej czerwieni.
Ejże! Strach podły djabli honor plami!
Stójcie! Niech sypią! — Stać mężnym szeregiem!
Anioły myślą, że temi kwiatami
ognistych djabłów zasypią jak śniegiem;
w oddechu waszym skurczy się, stopnieje
zamieć kwiatowa — jeno dąć jak z miecha!
Już deszcz różany w gorącu bieleje!
Dość! Dość! Za mocno! — Marna z was pociecha!
Zawrzyjcie pyski! Za silne te żary!
Że też w niczem zachować nie umiecie miary!
Róże się rozżagwiły, w zmożonej czerwieni
krążą wkoło zawieją trujących płomieni.
Wytrwać! Dzierżcie się ostro! Kupą czyńcie wstręty! —
Cóż — siły gasną —!— Tchórzą przerażeni! —
Napróżno! — Płoszy djabłów ten ogień przeklęty.
Błogosławione kwiecie!
Płomienie radosne!
Miłość siejecie,
rozśmianą wiosnę —
w serca tęskniące.
Słowa prawdziwe
w modrościach jaśniejące!
Zastępy wieczyście szczęśliwe
wzlatują w słońce.