niewiele myśląc — bez krzyku, patosu —
wyrwałam starca z płonącego stosu.
Klerowi nie w smak był mój czyn; chciałem, zrobiłem;
łaski jego z powrotem nigdy nie zdobyłem.
Pamięć krzepkiego czynu starość mą umila,
miałażby wydać owoc owa dawna chwila?
Z lichwą wraca się czyn z serca poczęty.
Lecz spójrz! — Nad tobą w chmurze słońcem uśmiechniętej
dostrzegam znak przedziwny, obraz wróżby rzadkiej —
uważaj! — może rozwiązanie poda nam zagadki.
Orzeł strwożony leci, zatacza kolisko,
za nim gryf rozjuszony! Naciera nań blisko.
Wierzę, że wróżba zagadkę wyjaśni.
Gryf jest zwierzęciem urodzonem w baśni,
czyż może taka nierealna postać
we walce orłu prawdziwemu sprostać?
O, już się zwarli pośród chmur!
Srożą się dzioby, prężą szpony
do uderzenia i obrony —
walczą w zawiei krwawych piór.
Gryf słania się jakby przed zgonem,
zmierzwiony, skrzydła zmięte składa
i z podwiniętym lwim ogonem
pobity w skalne złomy pada.