A ta się w barwnych sukniach idajskich panoszy,
Na złote klamry spiętych. Używa rozkoszy
Morderca mego ojca: na jego rydwanie
Rozjeżdża się i berło, co miało władanie
Nad krajem Helleńczyków, w krwawej ręce dzierzy,
I grób Agamemnona zaniedbany leży:
Nikt płynem ofiarniczym nie skropił mogiły,
Gałązek też mirtowych żadne nie rzuciły
Nań ręce, na ten kurhan, ozdób pozbawiony.
A zasię, jak z przeróżnej donoszą mi strony,
Sławetny mojej matki małżonek, gdy sobie
Podchmieli, po ojcowskim, mówią, skacze grobie
I rzuca kamieniami w marmur pamiątkowy
I, nas mając na myśli, śmie się temi słowy
Odzywać: »Gdzie twój synal Orestes? A czemu
Nie wraca, aby strażą być grobowi twemu?«
Tak lży on nieobecnych. Przeto, przyjacielu,
Upraszam, a przezemnie uprasza cię wielu,
Byś doniósł mu o wszystkiem — proszą cię me ręce,
Mój język i me serce, w takiej krwawej męce
Złamane, i ta głowa z obciętymi włosy
I ten, który go spłodził! Hańba to, w niebiosy
Krzycząca, jeśli rodzic pobił naród cały,
A on nie mógłby ubić jednego, on, chwały
Ojcowskiej spadkobierca i człowiek tak młody!
Twój mąż, widzę, nadchodzi. Wraca do zagrody,
Po trudach pragnie znaleźć wypoczynek błogi.
Wraca
A cóż to są za ludzie przed moimi progi?
I po co tu przybyli pod strzechę wieśniaczą?