Nie wiedzą, żem jest bogiem i z bogów pochodzę?
Mówiłem im, lecz oni, jak zbóje zwyczajni,
Poczęli ser rabować i jagnięta z stajni,
Z tą groźbą, wiesz, że wezmą trzy łokcie łańcucha,
Skrępują cię i wszystkie wyciągną ci z brzucha
Wnętrzności het! przez oka jedynego dziurę;
Że biczem ci porządnie wygarbują skórę,
A potem, w łódź rzuciwszy, sprzedadzą po cenie
Bądź jakiej, byś meł w żarnach albo tłukł kamienie.
Doprawdy? Chybaj, brachu! wyostrz nóż co żywo
I potem kupę drzewa przynieś na paliwo!
Wprzód zarznę ich, a zasię na węgiel pokładę —
Z pieczeni mój żołądek będzie miał biesiadę,
Zaś reszta niech się w kotle na papkę zgotuje.
Już dość mi strawy łowczej; wiedzcie o tem, zbóje:
Ze lwa albo z jelenia nie zjadłbym ni kęsa,
Od dawna mam tęsknicę do ludzkiego mięsa.
Po zwykłej, panie, strawie, taki przysmak świeży
To coś wyśmienitego! U twoich wybrzeży
Od dawna już nie było cudzoziemskich gości.
Cyklopie! racz też w swojej wysłuchać miłości,
Co rzekną ci przybysze: szukającym jadła,
Do twojej tu jaskini droga nam wypadła
I ot za kubek wina sprzedał nam barany