Strona:PL Ernest Thompson Seton - Opowiadania z życia zwierząt.pdf/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

A jednak podniósł powoli broń.
O ojcze, wietrze zachodni, zadmij przecież! Nie dozwól by się to stało! Czyż twoja cała moc znikła? Czyż nie leży na każdym szczycie górskim masa śniegu, czekająca twego rozkazu? Wystarczyłoby tylko troszkę, jeden raz tylko! Czyż najszlachetniejsze, najdzielniejsze stworzenie, żyjące na tych górach, ma być zniszczone przez najniższe instynkty ludzkie?!
Ale nigdy powietrze nie było tak ciche.
Czasem sroki górskie, przyjaciele owiec, ostrzegają je przed niebezpieczeństwem. Dzisiaj jak daleko i szeroko nie było widać ani jednego ptaka, a Rogacz stoi jak przykuty do miejsca i obserwuje swego nieruchomego wroga tam daleko.
Ku twarzy podnosi myśliwy fuzję, która nigdy nie chybiła. Ale ręka, która nigdy nie zadrżała, choć miała po za sobą dwadzieścia żyć ludzkich, teraz trzęsie się jak w febrze.
Czyż dwie dusze kołatały się w jego piersi?
Ale ręka uspokoiła się, a twarz myśliwca stała się ponura i stanowcza.
Wystrzelił, ale w tej chwili schował głowę, bo wystrzał ten brzmiał całkiem inaczej, niż zawsze.
Posłyszał szelest na poblizkich kamieniach, potem długie przeciągłe sapnięcie!
Nie spojrzał jednak, nie ruszył się nawet.
Po paru minutach wszystko ucichło. Scotty podniósł trwożnie głowę. Czyż jego nie było, czy się co z nim stało?