Po jakimś czasie robiło to wrażenie, jakgdyby baran umyślnie wyszukiwał takich miejsc, by módz widzieć swego wroga na otwartem miejscu. Raz dosięgnęła kula granicy, ale chybiła i na szczęście zawiał pomyślny wiatr zachodni, który ostrzegł Rogacza o niebezpieczeństwie i uchronił go przed następnym wystrzałem.
Tak przeszedł miesiąc. Przez cały czas baran był ciągle widoczny.
Dlaczego nie uciekł i nie pozostawił myśliwego po za sobą? Może dlatego, że musiał szukać pożywienia, które w zimie było bardzo skąpe. Człowiek miał mięso suszone, czekoladę i inne zapasy na czas dłuższy, a gdy się te wyczerpały, mógł zabić sobie zająca lub gęś i tem żyć cały dzień. Ale baran musiał godzinami wyszukiwać marnej trawki pod śniegiem.
To bezustanne prześladowanie nie pozostało jednak bez wpływu na wygląd Rogacza: wprawdzie oczy jego błyszczały tak jasno jak dawniej, a zręczne jego nogi chwytały równie po mistrzowsku śpiczaste wierzchołki skalne, ale ciało jego ściągnęło się i głód, ten osłabiający głód, przyłączył się jako nowy wróg do starego.
Pięć tygodni trwała ta walka, a jedyną chwilą odpoczynku był czas, gdy zawieja śnieżna z zachodu zapuściła swą zasłonę.
Potem nastąpiły dwa tygodnie, w których myśliwy i baran nie spuszczali siebie z oczu.
Z rana podniósł się Scotty ze swego mroźnego legowiska i spojrzał na zwierzę pasące się w dalekiej odległości, jakby chciał powiedzieć:
Strona:PL Ernest Thompson Seton - Opowiadania z życia zwierząt.pdf/221
Ta strona została przepisana.