Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/244

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— No, bo widzisz — przerwał Kaplicki — w różnych klasach towarzyskich różne panują cechy, zwyczaje. Od klasy wszystko zależy...
— Wszystko? — zapytał Ławicz.
Wieśniak znowu zmieszał się trochę.
— No, nie wszystko może... ja bo, widzisz, nie uczony i nie adwokat, żebym tak zaraz każdą rzecz argumentalnie i detalicznie wyłożyć umiał... Ale, że człowiek człowiekowi nierówny, to pewna!
— Najpewniéj — potwierdził Ławicz — tylko w jakim sensie?
— Ot sens najlepszy! — zawołał Zegrzda, śmiejąc się i na poncz wskazując. — U tego Markusa wszystko, jak było, tak jest, wyborne. A człowiek już przywykł... włócząc się po świecie! Wspomnisz bo sobie dawne lata i dawne marzenia swoje, a robak żalu w serce cię ugryzie... zaléj robaka! Wspomnisz sobie, jak to kiedyś kochałeś i wierzyłeś, i człowiekiem zostać chciałeś, a zostałeś... zaléj to, co minęło i już nigdy nie wróci! Krzywdy doświadczysz, pominą cię honory i łaski, a za wszystko, co zrobisz, pstryczka w nos dostaniesz... zaléj złość! Zbrzydnie ci i robota, i zabawa twoja... zaléj nudę! Ho, ho! pamiętam ja jeszcze piosnkę jakąś starą, którą nieboszczyk dziadunio, mąż mojéj nieboszczki babuni, zażywając tabakę, śpiewał: „Na frasunek dobry trunek!”
Rumieńce wystąpiły mu na policzki. Mówił z razu ze śmiechem, potém z błyszczącemi ponuro oczy-