Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

modlitwy, a twarzą w rumieńcach, uśmiechach i łzach. Widać było, że rozkochaną dziewczynę porywały zarazem płacz, śmiech i pragnienie modlitwy.
W téj saméj prawie chwili, do mieszkania Rębków schodzić się poczęli zwykli niedzielni ich goście. Był tam kolega Rębki, daleko mniéj od niego wspaniały, owszem, pokornie wyglądający posługacz Izby, w surducie z zielonym kołnierzem; był człowiek Mikołaja Hilaryonowicza, czyli lokaj Prezesa Izby, z fizyonomią poważną, gęsto zarosłą, a barwą cery swéj świadczącą o silném zamiłowaniu w rozgrzewających napojach; był jeszcze inny jakiś człowiek, czyli lokaj, młody, zgrabny, wystrojony, w którego krawacie błękitność aż oczy rwała, w glansowanych rękawiczkach i z ładną laseczką w ręku; był jakiś dzieńszczyk jakiegoś majora, w żołnierskiem ubraniu, z twarzą smutną, mizerną, a oczyma pełnemi tęsknoty, za tą może wioską rodzinną, z któréj niedawno do wojska go wzięto, i ów stryjeczny brat Franki, Józefek Rębko, kancelarzysta głupowaty, z osowiałemi oczyma, w butach trochę podartych, a z czapką, na któréj świeciła srebrna gwiazdka. Powoli towarzystwo zwiększało się coraz. Przyszło parę przyjaciółek Rębkowéj, tak jak ona niedzielnie nastrzępionych falbanami i wstążkami, i dwie czy trzy dziewczyny, córki rzemieślników, w sukniach wykrochmalonych i z wyfiokowanemi głowami. Kobiety przychodziły z nieszporów, więc mia-