Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pędzać się, cha, cha, cha! gadaj pan sobie zdrów, tylko nie mnie! Ja za gubernera dziewki nie oddam. To moja krew i poniżoną nie będzie.
Ławicz nagłym ruchem wstał z krzesła. Nie patrzał na Rębkę. Ze szklistości oczu jego widać było, że patrzał w samego siebie, a wzburzony był bardzo, z plamami rumieńców na policzkach, i ręce mu drżały.
— Cóż to znowu? — zawołał — czy i to jeszcze wzbronioném mi być ma i niedostępném, to, co jest powszechném prawem natury, co może być jedyném mojém dobrem na ziemi?...
Rębko śmiał się.
— No, no! nie desperuj-że pan tak zaraz? po co te desperacye? Albo ja panu dziewki odmawiam? Niech Pan Bóg broni! pan jesteś człowiekiem z pięknéj familii, katolikiem i z głową... czemuż-by nie? Tylko utrzymanie trzeba miéć, a w tém już moja głowa. Jeżeli pan mojéj rady posłuchasz, to ja pana i z Franką ożenię, i człowieka z pana zrobię. Trzeba tylko, żebyś pan mnie, jak rodzonego ojca, słuchał...
Jakkolwiek słuszność i małe o sobie mniémanie, były cechami charakteryzującemi Ławicza, wiadomość o tém, że Paweł Rębko miał z niego człowieka zrobić, wydała mu się tak szczególną, że aż wywołała mu na usta prawie wesoły uśmiech.
— Ot już i obradowałeś się! — ze śmiechem zawo-