Przejdź do zawartości

Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzi w nim więcéj i głębiéj, niż widzieli inni. Wtedy to dokompletował on łacińskie swe wykształcenie, zawarł przyjazne stosunki z myślicielami starożytności i zaczął, w nocnych godzinach, rozmawiać głośno z Markiem Aureliuszem, Epiktetem, Seneką i najulubieńszym swym Zenonem z Cittium, ojcem ulubionych Stoików. Wtedy téż pisać zaczął.
Z wyjątkiem Rębkowéj, która zaglądała tu parę razy na dzień, nikt w porze owéj nie otwierał nigdy drzwi jego izdebki. Odwiedziny Maryana Dębskiego były wypadkiem, po którym bardzo długo żaden podobny mu nie nastąpił. Stosunki jego ze światem zewnętrznym ograniczały się do obojętnych i krótkich spotkań z biurowymi kolegami w kancelaryjnych salach, na rubasznych i natrętnych gadaniach Rębki i długich przechadzkach, które w każdą niedzielę odbywał po ulicach miasta. Jak każdego wyrobnika z czasem zaprzedanym, dnie świąteczne uderzały go niezwykłością swoją i napełniały bezwiedném rozradowaniem zwierzęcia, któremu łańcuch spada z szyi na chwilę. Było to usposobienie, którego inaczéj nazwać nie można, jak dobrym humorem. Nie potrzebował iść do biura, a dobry humor wypędzał go z samotnéj izdebki. Wychodził więc i często nie spostrzegał upływu godzin, podczas których, chodząc po mieście, pomiędzy ludźmi, miasta ani ludzi nie widział. Myślał o tém, co czytał wczoraj, lub pisać będzie dziś; szeregował w głowie wiadomości, układał