Przejdź do zawartości

Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bo to dobry jest człowiek i tyle tylko, że ma plecy małe i trzy baby...
W parę dni potém, o późnéj nocnéj godzinie, Ławicz, z zapałem wielkim piszący w grubym i do połowy zapisanym już zeszycie, a przytém co chwila do różnych książek zaglądający, usłyszał na wschodach swych powolne i, pomimo ciemności, które tam panowały, równe i silne stąpania. Zdziwiony, podniósł głowę i wnet z wykrzykiem zdumienia, porwał się z krzesła. W otwierających się drzwiach izdebki zobaczył Maryana Dębskiego.
W balowém ubraniu, które dziwnie odbiło się na tle ubogiéj, na-pół ciemnéj izdebki, piękny i wyniosły człowiek ten zatrzymał się przez chwilę w progu, w trochę zmieszanéj postawie. Futro jego opadło mu z ramion na najbliższy stołek, rękę okrytą białą rękawiczką wyciągnął do gospodarza mieszkania.
— Mój drogi — rzekł — jak upiór zjawiam się u ciebie w pośród nocy. Jest to z mojéj strony dziwactwo i nieprzyzwoitość, za które cię bardzo przepraszam.
Ławicz z pośpiechem posunął ku niemu jedyne, w posiadaniu jego będące, krzesło z poręczą. Nie wydawał się on ani zdziwionym, ani zmieszanym; znać było, że przyzwoitości światowe nie obchodziły go wcale, a ubóztwo mieszkania nie zawstydzało. Na twarzy jego i w ruchach malowało się szczere uradowanie. Siadając naprzeciw gościa, na stołku, który,