Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/095

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Izby, człowiek niemłody już, o twarzy grubéj i czasem aż do jowialności dobrodusznéj, a czasem tak stroskanéj, że aż ponuréj, bywał dla Dębskiego tak serdecznym i przyjacielskim, że, spotykając go u wejścia lub wyjścia z Izby, wobec wszystkich ściskał go za obie ręce i po imieniu nazywał. W dniach jednak, w których wesoła i dobroduszna twarz zwierzchnika mnóztwem nagromadzonych na niéj zmarszczek i kwaśném wykrzywieniem ust, świadczyła o doznawanych przez niego troskch, czy zgryzotach, nad całém biurem unosiła się atmosfera burzy, ogarniająca sobą i Dębskiego. W dniach tych, u wejścia lub wyjścia z Izby, i także wobec wszystkich, spadały na niego głośne i szorstkie wyrzuty za niedokładne i niedość prędkie spełnienie powierzonéj mu czynności. Wtedy Rębko nawet z mniejszym niż zwykle pośpiechem podawał kandydatowi do posad sądowych, przyzwoicie, lecz niezbyt dostatnio wyglądający, paltot jego lub futro, a potém, spotkawszy się z Ławiczem na wspólnie zamieszkiwanym dziedzińcu i poufale pod ramię go biorąc, mówił:
— Protektor pański cości kiepsko u nas stoi! niewiadomo, czy będzie kiedy co z niego, czy nie będzie. Ot już dwa lata z górą siedzi u nas, a Mikołaj Hilaryonowicz ani myśli puszczać go wyżéj. On bo i u członków żadnego uważenia niéma... oho! ja wszystko wiem!
— A dlaczegoż to tak? — zapytywał Ławicz.