Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/073

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Czy myśl o tém, że był on narzeczonym czyimś, jemu samemu wydawała się śmieszną, albo téż rozkosz mu sprawiała, bo z cicha i ze spuszczonemi oczyma śmiał się przez chwilę, a potém, podnosząc na twarz Ławicza w sposób u niego wyjątkowy ożywione oczy, dokończył:
— Narzeczony, panie dobrodzieju... bez grzechu narzekania, czekamy na siebie już lat dwanaście...
— Cóż Zenon ?
— Niby nic... panie dobrodzieju... zgubiony chłopiec!
— Panie Kwira! — zabrzmiał we drzwiach głos pomocnika naczelnika wydziału. Kopia ukazu senatu N. 392, gotowa?
Ludzie, do kościanych figurek podobni, miewają czasem nerwy. Na głos zwierzchnika, Piotr Kwira drgnął nerwowo i, z oczyma trwoźliwie biegającemi, z pokornie przymilonym uśmiechem i sinym arkuszém w ręku, drobnym krokiem, z przygiętym grzbietem, pobiegł ku sali sąsiedniéj.
Gdy minęła godzina, w któréj kończyły się zazwyczaj prace biurowe, Ławicz i Kwira zstępowali razem po ciemnych, wązkich wschodach, do suteren jednéj z kamienic miasta.
W izbie, nad którą ciężył czteropiętrowy gmach, a do któréj światło dzienne wchodziło przez wysuwające się z pod ziemi okno, duszno było i dymno. Na kominie palił się wielki ogień; przed ogniem, nad