Przejdź do zawartości

Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/036

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

najlepszego ich rozstrzygania. Przeszkadzając i dopomagając sobie wzajem, w niebogłosy wykrzykując strofy Odyssei, lub peryody Cycerona, pijąc, dla odpędzenia snu, mocną herbatę, którą fundował gospodarz mieszkania, w przestankach pomiędzy Odysseą a Cyceronem naradzając się nad majówką, którą wnet po examinach, z wielką pompą i wytwornością, urządzić mieli, doczekali oni chwili, w któréj promień słoneczny, przedzierając się przez płócienną roletę, przyćmił słaby blask dogasającéj ich lampy. Powstawali wtedy ze stołków swych i rozeszli się, aby po kilku godzinach zejść się znowu na dziedzińcu szkolnym. Derszlak tylko nie przyszedł. Słabowity chłopak, od niespania i niezmiernie pilnych studyów nad Odysseją, dostał migreny, lub może i oczadział od rozpalonych żelazek, którémi jego Anulka, przez dobrą połowę nocy, prasowała muślinowe kaftany i batystowe chustki. Ławicz, Zegrzda i Kaplicki usiedli, jak zwykle, obok siebie, a Zegrzda, rzuciwszy okiem po ścianach sali, szepnął kolegom, że niedługo już pomiędzy ścianami temi gościć będą... pójdą wkrótce wyżéj! Ławicz uśmiechnął się na to i sentencyonalnie, ale zupełnie szczerze, odpowiedział:
— Trzeba zawsze, zawsze i pod każdym względem, starać się iść wyżéj!...
Kaplicki zaś, błyskając błękitnemi oczyma, szepnął:
— Ojciec chyba mnie zjé z radości, że tak sobie