Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Zygmunt Ławicz i jego koledzy.djvu/029

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gi swego i na uprzejmy jego ukłon odpowiedział obojętném zaledwie skinieniem głowy. Przez cały dzień potém, w przestankach pomiędzy godzinami lekcyi, na dziedzińcu i kurytarzach gimnazyum, unikał go starannie. Był to bardzo młody jeszcze chłopak, ale można go już było nazwać młodym człowiekiem: słusznego wzrostu, kształtnie i silnie zbudowany, twarz miał piękną, lecz chłodną, wyraz oczu rozważny i badawczy, a zarys ust taki, z jakim malarze przedstawiają zwykle oblicza, którym nadać pragną charakter dumy i ambicyi. Były to usta piękne, ale dumne i surowe. W szkole wiedziano o nim tyle tylko, że, będąc synem zamożnéj niegdyś, lecz do szczętu zubożałéj rodziny, utrzymywał się sam i dwu małych braci wychowywał z zarobku, który mu dawała praca korepetytorska; że był jednym z najlepszych uczni szkoły, a najlepszym korepetytorem w X. Na dziedziniec gimnazyum wchodził zazwyczaj z powagą i sztywnie, ale z twarzy jego pobladłéj i zmęczonych powiek z łatwością poznać było można, że późne popółnocne godziny znajdowały go wpatrzonego w książkę, lub zatopionego w myślach, kto wié? niespokojnie może w przyszłość spoglądających; bo wzrok jego, rozważny i chłodny z pozoru, często téż niespokojnym bywał. Na ulicach miasta nie spotykano go nigdy inaczéj, jak śpieszącego z lekcyi na lekcyą, a tak śpieszącego, że niekiedy ocierał sobie chustką pot z czoła, choć dość mizerny i znoszony